ul. Jana Sobieskiego 29, 81-781 Sopot

Samoświadomość w budowie

W pandemii ludzie znaleźli się nagle w świecie, który przestaje być bezpieczny i przewidywalny. Zaznaczmy jednak, że nigdy taki nie był. Żyliśmy w iluzji zachodniego świata – o przedłużającym się poczuciu zagrożenia, znaczeniu narodowego reflektowania, konstrukcji ludzkiej psychiki i pojęciu wolności – rozmawiamy z psychoterapeutą i analitykiem jungowskim Dominikiem Geblerem.

Mental Path: Jesteś analitykiem jungowskim, więc pracujesz w szczególnym nurcie. Jaki obraz pandemii wyłania się z Twojego gabinetu? Co ona robi pacjentom?

Dominik Gebler: Pracuję przede wszystkim z procesami długoterminowymi. Pandemia w Polsce jest jak temat podróży samolotem albo w ogóle podróży – przejściowe turbulencje albo przymusowe lądowanie, bo trzeba zatankować. W moim gabinecie będzie mieć więc mniejszy związek z procesami wewnętrznego świata, który nie zawsze ma wiele punktów styku z zewnętrznymi zdarzeniami.

Oczywiście pandemii nie można porównywać z wojną

MP: Na ile pandemia w Polsce wobec tego jest zjawiskiem wewnętrznym, a na ile zewnętrznym? Na matrycę samotności globalnej do niedawna postrzeganej jako epidemia, nakłada się globalna pandemia urealniająca samotność poprzez konieczność izolowania się od innych. Czyli ta wirusowa jest zjawiskiem zewnętrznym wobec procesów, które się w ludziach dzieją?

D.G.: Tak, będzie zjawiskiem zewnętrznym, bo jeżeli ludzie są mocno ukierunkowani na wewnętrzny świat, to sprawy zewnętrzne mniej ich zajmują albo przyjmują je w sposób bardziej naturalny. Oczywiście pandemii nie można porównywać na przykład z wojną, bo to była zupełnie inna sytuacja, choć w mediach i takie porównania się pojawiły. Dla tych, którzy trudniej reflektują, bo mają problemy z wyciąganiem głębszych wniosków, a swoje problemy wewnętrzne rozwiązują poprzez zewnętrzne działania, jak ukierunkowanie na sukces, gromadzenie dóbr czy kolekcjonowanie osiągnięć, było trudnym doświadczeniem. Na pewno pandemia wyhamowała ludzi w tego typu działaniach. To jak z pociągiem, który pędzi, a wyhamowujemy go, więc on całą inercją napiera do przodu. Cały czas się szybko porusza, mimo że pęd wytraca. Tak mniej więcej mogła zachować się psychika ludzi, którzy doświadczyli pandemii – bo to było gwałtowne zatrzymanie. Chcąc nie chcąc, to sytuacja na początku wywołująca silne uczucie lęku. Nie znamy obiektu, który powoduje napięcie psychiczne często określane lękiem.

MP: Jak analityk jungowski definiuje lęk?

D.G.: Często myślimy o tym, że lęk jest strachem przed czymś, czego sobie nie uświadamiamy. Lęk często jest związany nie ze strachem, a bardziej z konfliktem wewnętrznym, czyli pewną sprzecznością, której nie potrafimy rozwiązać. Owa sprzeczność na skutek ścierania się dwóch sprzecznych nieuświadomionych tendencji nie dających się ze sobą pogodzić generuje napięcie psychiczne, które często objawia się stanami lękowymi albo depresyjnymi.

W pandemii ludzie znaleźli się nagle w świecie, który przestaje być bezpieczny i przewidywalny. Zaznaczmy jednak, że nigdy taki nie był. Żyliśmy w iluzji zachodniego świata. W rezultacie ludzie poczuli się przerażeni jak dzieci, bo uświadomili sobie że bezpieczeństwo było iluzoryczne. Świadczą o tym niektóre zachowania lękowe jak wykupowanie rzeczy ze sklepów na zapas, szerzenie plotek, katastrofizowanie i tworzenie teorii spiskowych. Brak danych i zrozumienia, co się dzieje wokół, wygenerował przeróżne, nie zawsze racjonalne pomysły. Począwszy od tych z siecią 5G, poprzez kosmitów, spisek rządowy w Chinach, czy tajnej grupie trzymającej władzę na świecie. Mnożyły się pytania i pogłębiał się stan dezinformacji – nikt nic nie wiedział. A tymczasem w marketach zabrakło nawet uszczelek do okien, bo dziwny wirus przenosił się na miliony sposób.

M.P.: Na moim osiedlu zniknęły drożdże, niektórzy zaczęli pędzić bimber. W części mieszkańców obudziła się trauma poprzednich pokoleń związana z wojną, a wojna to głód. Dlatego gromadzenie zapasów spożywczych, środków higienicznych oraz uczucie lęku były wyraźnie zauważalne?

D.G.: Znaleźliśmy się w sytuacji, w której nikt nic nie wie, ale ja bym to odwrócił i powiedział, że uświadomiliśmy sobie, w czym żyjemy od dawna. Że żyjemy w bardzo nieprzewidywalnym świecie, który tylko z pozoru był bezpieczny. Efektem tej świadomości była powszechna mobilizacja, działanie, a potem, z czasem, kiedy sytuacja staje się przewlekła, następuje habituacja – czyli przywykamy do czegoś i to coś staje się nową normą. W wielu przypadkach ludziom towarzyszy stupor. Niektórzy się dostosowują do nowej sytuacji i znajdują w niej komfort: mogą pracować spokojniej i wolniej. Mało kto pomyślał o tym, jak będzie wyglądał dom rodzinny, w którym rodzice pracują zdalnie i dzieci również zdalnie się uczą. Nie mamy dla siebie przestrzeni, więc zaczynamy się zachowywać jak zwierzęta w klatce na zbyt małej powierzchni. Coraz więcej odnotowuje się przykładów przemocy domowej, wybijają stany depresyjne i nasila się uczucie lęku. Ludzie bardziej introwertywni uciekają do środka, dosłownie zamykają się w swoich głowach. To naturalna reakcja obronna: chowam się w sobie, uciekam do środka – do własnej głowy.

„W ostatnich latach wśród dzieci i młodzieży wzrosła liczba zachowań autodestrukcyjnych”

MP: Kto ponosi największe konsekwencje takich zachowań?
DG: Młodzież. To najtrudniejsza grupa docelowa. Najmłodsze dzieci są jeszcze zaopiekowane przez rodziców, bo potrzebne im wsparcie emocjonalne jest dużo prostsze do dania. Młodzież jest w najgorszej sytuacji, bo biochemicznie w najgorszym dla niej momencie. To tylko nastolatki, które wydają się samodzielne. Na tym etapie rozwoju emocjonalnego i społecznego młodzież ma przestoje i skoki rozwojowe. Tak, nastolatki rozwijają się nieliniowo, różne struktury w mózgu rozrastają się, a przede wszystkim rozrastają się płaty przedczołowe. Odpowiadają one za percepcję, myślenie logiczne, rozumienie kontekstu przekazu emocjonalnego na poziomie słów i emocji rysujących się na twarzy. Młodzi ludzie często wchodzą w konflikty z nauczycielami, bo nie rozpoznają właściwie emocji. Nie widzą na przykład, że nauczyciel już jest napięty, a pójście o krok czy kontynuowanie danego zachowania oznacza kłopoty. Więc ich zachowania są odczytywane przez nauczycieli jako mało empatyczne, złośliwe, czy świadczące o braku kultury osobistej. Nauczyciele w takiej sytuacji nastawiają się negatywnie i zakładają złe intencje. W konsekwencji młodzież jest niezrozumiana i niezaopiekowana. W ostatnich latach wśród dzieci i młodzieży wzrosła liczba zachowań autodestrukcyjnych, w tym prób samobójczych, a w kolejnych latach będziemy notowali niechlubne rekordy tragedii wśród nieletnich. Ostatnio było ich sporo również wśród uczniów szkół podstawowych. Problem jest systemowy: brakuje szerszego spojrzenia na problem, bo chora młodzież to chorzy dorośli i w przyszłości chore społeczeństwo z trudem dokonujące najprostszych wyborów. Dzieci, młodzież – zamiast się rozwijać, integrować, wzmacniać i ćwiczyć się w kontaktach rówieśniczych – są w tym rozwoju raptownie zatrzymane. Stąd dużo samookaleczeń i zachowań autodestrukcyjnych. Na szczęście nie brakuje poradni psychologicznych, a dzieci i młodzież coraz częściej zgłaszają się po pomoc. Psychologowie i psychoterapeuci w Warszawie są najmocniej oblegani z oczywistych powodów. Ale z tego, co mi wiadomo, poważny ruch wśród psychoterapeutów dzieci i młodzieży zaczął się już w gabinetach w mniejszych miastach. To daje nadzieję na zmianę.

MP: Sieć Mental Path proponuje również program dla pracowników: Mental Care Program.

D.G.: Zaburzenia adaptacyjne i poczucie wypalenia zawodowego są powszechne. Moi pacjenci, jeśli muszą pójść na L4 z uwagi na swój stan zdrowia psychicznego, raczej nie są wypaleni tylko w obszarze zawodowym. Na ich stan składa się wiele czynników. Na przykład suma relacji z bliskimi bądź ich braku, problemów w związku, z dziećmi, różnych spraw, nad którymi nie było czasu się zastanowić, bo wszyscy byli w pędzie i gonili własny ogon. W takiej sytuacji ma się poczucie tempa, wydaje się, że cały czas coś się dzieje i musimy biec do przodu, a tym czasem biegamy jak chomiki w kołowrotku, a jak ktoś lub coś zatrzyma kołowrotek, to zaczynamy czuć wyczerpanie i opadamy z sił. To niesamowite, w jakim tempie wszyscy żyliśmy. Psycholodzy w Warszawie, w dużych miastach, szczególnie często podnoszą tę kwestię.

„Uczucia działają już na głębszym poziomie i włączają refleksyjne myślenie”

MP: Przyszedł czas na przyjrzenie się, czy tak warto.
D.G.: Podczas lockdownu pojawiło się trochę przestrzeni na refleksję. Ale i to nie zawsze – powiedziałbym, że to raczej klasyczny schemat bodziec – reakcja, bo było też wiele reakcji impulsywnych. Psychika działa wielopoziomowo. Pierwsza jej warstwa jest afektywna i dlatego najczęściej odwołuje się do niej polityka. Cała kultura zachodnia mocno oparta jest na afekcie – typowa reklama proszku do prania odwołuje się do poczucia niekompletności. Wtedy pojawia się pragnienie posiadania (impuls) brakującego elementu, bo wewnętrzny niedostatek zostaje skojarzony z zewnętrznym brakiem proszku do prania. Tak naprawdę jest to wizja boskiej obietnicy zbawienia poprzez idee dopełnienia brakującego elementu – tak jak zmartwychwstanie Chrystusa dopełnia obietnicę życia wiecznego. Polityka wywołuje emocje i zachęca do impulsywnych, czyli bezrefleksyjnych reakcji. W ten sposób można zarządzać ludźmi, bo sprowadzamy ich do pierwotnego, zwierzęcego poziomu bodziec – reakcja. Sfera afektywna człowieka znaczeniowo powiązana jest z pojęciem grzechu pierworodnego – naszej zwierzęcej natury, którą w sposób symboliczny chcemy zmyć poprzez chrzest, ale o symbolu powiem później.

MP: Ludzka cielesność staje się synonimem wstydu, którym łatwo manipulować.

D.G.: Czyli rozpatrujemy ten komunikat na poziomie afektywnym. Jeśli utrzymujemy afekt, nie act-in-outujemy, czyli nie działamy impulsywnie, zaczynamy czuć, coś przeżywać. Kiedy coś przeżywamy, budujemy sobie osobisty stosunek lub, inaczej mówiąc, osobistą relację. Czyli emocje są afektywne – impulsywne, a uczucia działają już na głębszym poziomie i włączają refleksyjne myślenie.

MP: Co się dzieje, kiedy coś już wewnętrznie czujemy, rozpoznajemy?
D.G.: Zaczynamy powoli reflektować. To proces powolny i prowadzi do budowania osobistej relacji do tego, co się nam przydarza. Zatem trzecim poziomem, a raczej trzecią funkcją psychiczną, jest funkcja refleksyjna, czyli zdolność do reflektowania. Czwartą funkcją psychiki jest funkcja symboliczna, czyli zdolność do myślenia o sobie i świecie, także w sposób znaczeniowy. Symbol to nie znak, który mówi nam, skręć w lewo lub jedź prosto. Symbol jest wieloznaczny, jest żywy i podlega transformacji. Kiedy jesteśmy zdolni do symbolicznego myślenia, rozumiemy, że nasza impulsywna natura to tylko mały fragment wielkiej całości. Dzięki wielopoziomowemu przetwarzaniu – myśleniu i czuciu rozumiemy, że coś ma sens i nie jest przypadkowe, bo wynika z naszych wcześniejszych decyzji albo ich braku. Mówi się, że w demokracji mamy do czynienia z tyranią większości, bo ma ona kontrolę nad mniejszością. Dlatego głębszy poziom myślenia demokratycznego mówi o tym, że w komunikacji społecznej nie powinno się szukać winnych, tylko skupiać się na osobistej odpowiedzialności, bo z niej wyłania się znaczenie. Poprzez ten proces łatwiej nam usłyszeć drugą stronę, czyli usłyszeć mniejszość i znaleźć z nią przestrzeń, w której można się spotkać. Jako społeczeństwo przez ostatnie dwie dekady nie byliśmy w stanie zejść głębiej niż poziom afektu. Próbujemy przejść od afektu do uczuć, ale nie zakiełkowała refleksja, dlatego wszystko jest chwilowe. Stąd powrót do stanów afektywnych – kompulsji i uczucia lęku.

MP: Czy jako społeczeństwo ćwiczyliśmy już coś takiego wcześniej?
D.G.: Tak, kiedy zmarł Jan Paweł II. Ludzie wylegli na ulice. Przez tydzień nikt nikogo nie zamordował, nie pobił, nie okradł, kibice się bratali. Po tygodniu wszystko wróciło do „normy”. Ta sytuacja pokazuje, że istnieje wielka potrzeba głębokiego doświadczenia przeżycia czegoś wielkiego i trudnego, spotkania się z czymś, ale brakuje do tego zasobów. W tym sensie jako naród potrzebujemy terapeuty, który będzie zdolny za nas wpierw czuć, a potem reflektować.

„Jako naród mamy w sobie mnóstwo nieufności, niepewności i lęku”

MP: Mamy to jako naród en masse, czy jako ludzie? W Lombardii udało się przeżyć kolektywną żałobę, a o Polsce mówi się, że zachowuje się jak pacjent po silnej traumie.
D.G.: Jeśli nie ma głębokiego, oczyszczającego przeżycia żałoby, to nie ma kontaktu z tym, co się wydarzyło. Śmierć staje się wyizolowana, abstrakcyjna, jest tak przerażającym doświadczeniem, jak spotkanie z kosmitami. Kolektywne przeżycie traumy miało miejsce w Lombardii, ale i po huraganie Katrina. Za to po ataku na WTC mieliśmy dokładną odwrotność. Na ulicy szybko znaleźli się psychologowie i psychoterapeuci, ale de faco ludzie wciąż nie mieli szansy się ze sobą spotkać, przeżyć tego razem. Dlatego do tej pory po zdarzeniach w Nowym Jorku wielu ludzi boryka się z PTSD. Po takim czasie oznacza to trwałe zmiany osobowościowe.

MP: Czy, jeżeli wypieramy doświadczenie śmierci, to cierpimy wobec tego na zbiorowe PTSD?

D.G.: Jako naród jesteśmy straumatyzowani od bardzo dawna: rozbiory, pierwsza, druga wojna światowa, PRL, teraz pandemia. Jesteśmy społeczeństwem, które nie ma w zasadzie zdrowego pokolenia. Zachód rozwija się inaczej, bo wśród nich dominowali kolonizatorzy, którzy najeżdżali, a nie byli najeżdżanymi. Dlatego wychowali pokolenia o innej świadomości. Przywołam Stary Testament. Mojżesz wyprowadził Żydów z Egiptu na pustynię. Prowadzał ich po niej przez 40 lat. Kiedyś bardzo mnie ten fragment zajął. Pismo przywołuje słowa Boga, który mówi, że Mojżesz do Ziemi Obiecanej nie wejdzie, ale ją zobaczy. Doszedłem do wniosku, że chodziło o mentalność niewolniczą – tacy ludzie nie mogą doświadczyć ziemi obiecanej, nie mogą żyć na wolności, bo sobie nie poradzą z mentalnością niewolnika. Przez 40 lat tułaczki wymarło całe pokolenie, narodziło się pokolenie ludzi wolnych. Ponieważ Mojżesz należał do pokolenia, które żyło w niewoli, również nie mógł wolności zaznać. Sami w sobie jesteśmy więc fenomenem jako naród. W edukacji historycznej również zdarzają się luki, tak jak byśmy bali się spotkać sami ze sobą. Ostatnimi laty polscy historycy realizowali projekt badawczy we współpracy z Cambridge dotyczący aktywności Piastów. Nasza chrześcijańska historia została zbudowana na handlu niewolnikami. Właśnie stąd Piastowie mieli pieniądze na budowanie potęgi. Prowadzili biznesy z Kijowem, potem Pragą. Dlatego Mieszko ożenił się z Dobrawą, bo było to małżeństwo dobre dla interesów. Jako naród mamy w sobie mnóstwo nieufności, niepewności i lęku, bo wciąż pracują w nas ślady niewolnicze przekazywane z pokolenia na pokolenie, w drobnych gestach i przekazach pokoleniowych. Od zawsze nie mamy zaufania do władzy. Bez względu na opcję – zawsze zakładamy, że rządzący kłamią. Dobrą matrycą obrazującą tę nieufność jest język – jeszcze sto lat temu w języku polskim istniało kilkadziesiąt słów, określających relacje rodzinne. Żyliśmy zawsze klanowo. Dlatego ludzie zawsze mówią „nie moja sprawa, mnie to nie interesuje”. Człowiek XIX wieku dopiero zaczyna sobie uświadamiać, że jest całością i tam dopiero rodzi się dzisiejsze pojęcie państwowości. Wcześniej przeciętny człowiek miał nad sobą króla albo księcia, więc po co mu była samowiedza? Jako społeczeństwo budujemy świadomość stosunkowo od niedawna.

MP: Skąd bierze się brak zaufania do samych siebie?

D.G.: Z braku kontaktu z samym sobą. Działa to też w drugą stronę: jak na zewnątrz nie ma zaufania, to trudno skierować je do środka. Nie mamy też za bardzo punktów odniesienia, a to Archimedes powiedział: dajcie mi punkt odniesienia, a poruszę Ziemię. Jak człowiek ma punkt odniesienia, to ma pole do działania. Jeśli nie ma, to ma do dyspozycji tylko próżnię.

MP: Na kolejne informacje o zgonach, bo pandemia nie minęła, reagujemy wzruszeniem ramion, nie paniką, jak na początku.
D.G.: Przyzwyczajamy się. Mam ochotę powiedzieć nieco złośliwie, że ta umiejętność przywykania do trudnych warunków nosi znamiona zasobu. W porównaniu z nami ludzie na zachodzie panikują.

MP: U Dostojewskiego „człowiek to wierutne bydlę: do wszystkiego się przyzwyczaja”.

D.G.: Myślę, że najbliżej nam właśnie do Wschodu, choć tak silnie to wypieramy. Jesteśmy wielką równiną wyjścia do Azji. Jak mówimy o Europie, to mówimy o niej, ale nie uważamy siebie za nią. Mówimy: „Ruscy to oni”. Mieszkamy tak naprawdę na rubieży, ale temat uchodźców mocno nas wszystkich uwiera – z różnych powodów. Emocje wybuchły, kiedy uchodźcy znaleźli się w strefie „pomiędzy”. To jest niebywale zajmujące: obserwować narastające wokół konfliktu uchodźczego eskalujące społeczne emocje.

„Trauma jest zbudowana na kompleksie”

MP: Jak Jung objaśniał traumę?
D.G.: To konstelacja kompleksu psychicznego o potężnej sile. Jung ciekawie opisywał kompleks psychiczny – mówił, że tworzy się najpierw naczyniowe jądro. Swoją grawitacją zaczyna ono ściągać pewne elementy, które wchodzą w jego pole znaczeniowe. W ten sposób kompleks się obudowuje, powstaje konstelacja. Jego badania są niezwykle ciekawe, bo przypominają ustalenia fizyków. Mechanika kwantowa dziś opisuje w ten sposób spin – tak jak budowę kompleksu psychicznego opisywał Jung. Kompleks psychiczny podobnie się konsteluje. Trauma jest zbudowana właśnie na kompleksie, czyli na silnych znaczeniowo jądrach o potężnej energii psychicznej. Należy również pamiętać, że kompleks to indywidualny byt w psychice, który ma swoje pole świadomości i swoją tendencję. Czyli sama tendencja już nam coś mówi o świadomości. Jak ktoś ma tendencję, to ma jakieś pole świadome. Roślina na przykład w tej koncepcji ma swoje pole świadomości, bo rozwija się w określony sposób, na coś reaguje. To już jest świadomość.

Charakterystyczne dla kompleksu jest to, że energią swojego pola coś rozrywa, uszkadza. Na tym właśnie polega trauma: dochodzi do rozdarcia doświadczenia, nie można czegoś połączyć, wewnętrznie scalić. Walczą ze sobą przeciwieństwa, następuje silna polaryzacja. Na ostatnie trudne zdarzenie nakładają się kolejne, które czytamy jako negatywne, bo przez pryzmat kompleksu.

MP: Wielu śnią się obrazy zarejestrowane przez media.

D.G.: Sen przebija się do rzeczywistości, a rzeczywistość do snu. Nasze przesiedlenia, wysiedlania, nasza emigracja, uchodźstwo, bezdomność, zabieranie nam granic – przecież to była również nasza rzeczywistość. Nie chcemy o tym pamiętać, nie chcemy nawet tego dotykać, bo uchodźcy dotykają w naszej świadomości czegoś, co wciąż ostre i bolesne. Trauma się odtwarza, to jej podstawowa właściwość. Bez terapii poruszamy się nieustannie jak dzieci we mgle. Poziom mnogich obciążeń psychicznych, które w ostatnim czasie na nas spadły, powinien skłonić nas do przyjrzenia się sobie, zajrzenia w siebie. Niektórym wystarczy kilka konsultacji psychologicznych, inni rozpoczynają długi proces – bo rozpoznają, że tego właśnie potrzebują. Rezultaty trudno przewidzieć, ale wniosek jest jeden: każda praca w gabinecie psychologicznym pozwala nam skutecznie i w bezpiecznych warunkach spotkać się ze sobą samym.