O złości jako emocji potrzebnej, ale często niechcianej – i o tym, jak możemy się jej uczyć razem
Złość to jedna z tych emocji, które w rodzinach bywają szczególnie trudne do przyjęcia i zrozumienia.
Często kojarzy się z czymś niepożądanym – z agresją, przemocą, utratą kontroli.
Z czymś, co „nie przystoi”, co trzeba jak najszybciej uciszyć, zanim wymknie się spod kontroli.
Nie chcemy widzieć złości ani w dzieciach, ani w sobie.
Choć wiemy, że to naturalna część życia – często budzi lęk.
Bywa odbierana jako porażka wychowawcza: jeśli dziecko się złości, to może znaczy, że czegoś nie dopilnowaliśmy, że zawiedliśmy jako rodzice.
Zdarza się też, że złość – zwłaszcza ta dorosła – staje się powodem wstydu.
Trudno jest przyznać, że czasem mamy dość.
Że mimo najlepszych chęci wybuchamy.
Że krzyk przychodzi szybciej niż cierpliwość, a emocje czasem nas przerastają.
Wielu dorosłych boi się złości – zarówno swojej, jak i tej, która pojawia się u dzieci.
Nie dlatego, że nie rozumieją, iż to jedna z podstawowych emocji.
Ale dlatego, że nikt ich nie nauczył, co z nią zrobić.
Jak ją przyjąć, jak ją wytrzymać, jak ją rozumieć – nie raniąc przy tym siebie ani innych.
W takiej atmosferze złość staje się czymś trudnym do uniesienia.
Czymś, co lepiej schować, przytłumić albo… wyładować, zanim wybuchnie w niekontrolowany sposób.
Dzieci słyszą, że „złościć się nie wolno”.
Dorośli mówią sobie nawzajem, że „złością niczego się nie załatwi”.
A potem – wszyscy milczą. Albo wybuchają.

Czym właściwie jest złość?
Złość to jedna z podstawowych emocji, która pojawia się wtedy, gdy coś nas rani, frustruje, ogranicza lub przekracza nasze granice.
Może przyjść nagle, jak wybuch – ale może też narastać powoli, z dnia na dzień, kumulując w sobie drobne napięcia, przemilczane słowa, niezaspokojone potrzeby.
W psychologii mówi się, że złość sygnalizuje naruszenie autonomii lub granic – tych wewnętrznych, dotyczących naszej tożsamości, i tych relacyjnych, związanych z tym, jak jesteśmy traktowani przez innych.
To emocja, która mówi: coś tu się wydarzyło, co mnie poruszyło, co mnie zabolało, czego nie chcę lub nie potrafię zaakceptować.
Złość nie jest ani dobra, ani zła.
Nie jest czymś, co powinno się eliminować, ani czymś, czego trzeba się bać.
Jest emocją – taką jak każda inna – tylko że często uczono nas, by jej nie pokazywać.
By ją tłumić, ignorować, zastępować czymś bardziej „akceptowalnym”.
Czasem złość działa jak maska – zakładamy ją na inne uczucia, z którymi trudniej nam się skonfrontować.
Na lęk, na smutek, na bezsilność, zawstydzenie, zmęczenie.
Bo łatwiej jest wybuchnąć niż przyznać, że się boimy.
Łatwiej się zezłościć, niż powiedzieć, że coś nas zraniło.
Dlatego złość bywa nazywana emocją wtórną – bo często przykrywa to, co głębsze, delikatniejsze, bardziej wrażliwe.
Ale nawet jeśli jest wtórna – to wciąż jest ważna.
Jest sygnałem. Zatrzymuje nas, stawia pytanie: Zobacz – coś cię poruszyło. Co to było?
Złość, której nie przyjmiemy i nie wyrazimy, nie znika.
Zamienia się w dystans, w wycofanie, w bierny opór.
Albo eksploduje – w najmniej spodziewanym momencie – z całą mocą wcześniej nagromadzonych emocji.
Właśnie dlatego warto przyglądać się złości – nie po to, by ją tłumić, ale po to, by ją zrozumieć.
Uczyć się rozpoznawać jej źródła – zarówno w sobie, jak i u bliskich.
Bo złość, której się nie boimy, przestaje być zagrożeniem.
Zaczyna być informacją. A to pierwszy krok do zmiany.
Jak wygląda złość w rodzinie?
Złość nie zawsze musi krzyczeć, by była obecna.
Czasem objawia się zupełnie inaczej – przez ton głosu, który staje się chłodny i zdawkowy. Przez spojrzenie, które unika kontaktu. Przez trzaśnięte drzwi albo przez ciszę, która nagle zapada i rozlewa się po domu.
Cisza też potrafi złościć. I ranić.
U dorosłych złość często nie przybiera formy otwartego wybuchu.
Pojawia się jako pretensja, ironiczna uwaga, złośliwy komentarz.
Bywa ukryta w sarkazmie, w przeciągającym się milczeniu, w napięciu, które narasta przez drobne codzienne sytuacje.
Czasem wystarczy, że ktoś rozleje mleko, zostawi buty na środku albo nie zgasi światła – i nagle wybucha coś, co nie ma nic wspólnego z samym mlekiem, butami czy światłem.
Chodzi o coś więcej. O emocje, które już dawno nie miały gdzie się zmieścić.
U dzieci złość może wyglądać zupełnie inaczej – bardziej ekspresyjnie, bardziej „niewychowawczo”.
Krzyk, tupanie, rzucanie zabawkami, przekraczanie granic, prowokowanie dorosłych.
Z zewnątrz to może wyglądać jak złe zachowanie.
Ale bardzo często to wołanie o uwagę.
O kontakt. O regulację emocji, której dziecko jeszcze nie potrafi zrobić samodzielnie.
To ich sposób na powiedzenie: „Nie radzę sobie. Pomóż mi”.
W rodzinie złość bardzo często wzbudza lęk.
Dlatego tak często zatrzymujemy się na tym, co widać – na samym zachowaniu – zamiast próbować zrozumieć, co za nim stoi.
Reagujemy automatycznie:
„Nie krzycz”, „Przestań się tak zachowywać”, „Idź do siebie, jak się uspokoisz”.
To naturalne – nikt z nas nie lubi być konfrontowany z czyjąś złością.
Ale problem polega na tym, że taka reakcja rzadko naprawdę pomaga.
Zamiast wygasić napięcie – często tylko je wzmacnia.
Bo złość, która zostaje niezauważona, nie znika.
Ona wraca.
Czasem z jeszcze większą siłą.
Czego się boimy, gdy ktoś się złości?
Złość, która pojawia się w bliskiej relacji, potrafi uruchomić silne napięcie.
Nie zawsze dlatego, że jest intensywna czy głośna – czasem wystarczy sam jej ton, spojrzenie, gest.
Złość potrafi przywoływać w nas coś więcej niż tylko reakcję na bieżącą sytuację.
Często niesie za sobą niepokój, wspomnienia, lęk przed odrzuceniem lub utratą bezpieczeństwa.
Bojąc się złości, boimy się często tego, co może za nią pójść.
Że przerodzi się w coś trudniejszego – w krzywdę, w przemoc, w odsunięcie się od siebie.
Że będzie początkiem końca – zerwania więzi, której tak bardzo nam potrzeba.
Zdarza się też, że boimy się pokazać własną złość – bo myślimy, że zranimy drugą osobę, że przestaniemy być dobrzy, kochani, akceptowani.
Złość może budzić też wstyd – zwłaszcza wtedy, gdy wymyka się spod kontroli.
Nie chcemy jej czuć. Ale jednocześnie nie wiemy, jak ją zatrzymać.
Czujemy, że nie pasuje do obrazu, jaki mamy o sobie – rodzica, partnera, bliskiej osoby.
Dzieci także boją się złości.
Złoszczący się dorosły – choć ukochany i potrzebny – staje się wtedy kimś trudnym do przewidzenia.
Dużym, silnym, przytłaczającym.
Złość opiekuna może więc wywoływać lęk:
„Czy on mnie dalej kocha?”
„Czy wszystko będzie dobrze?”
Z drugiej strony – złość dziecka bywa trudna do uniesienia dla dorosłych.
Nie tylko dlatego, że głośna. Ale dlatego, że dotyka ich bezradności.
Wywołuje pytania:
„Czy potrafię być wystarczająco dobrym rodzicem?”
„Czy coś zrobiłam źle?”
„Dlaczego to znowu się wydarzyło?”
Właśnie dlatego tak często próbujemy złość jak najszybciej „naprawić”.
Uciszyć ją, zatrzymać, wyciszyć.
Nie dlatego, że nie rozumiemy jej znaczenia – ale dlatego, że tak bardzo trudno jest nam pomieścić wszystko to, co się z nią wiąże.
Co można z tym zrobić w rodzinie?
W pracy z emocjami – zwłaszcza tak intensywnymi jak złość – nie chodzi o to, by dążyć do jej całkowitego wyeliminowania.
Złość jest częścią życia rodzinnego. I choć bywa trudna, nie jest wrogiem.
Nie da się żyć z innymi ludźmi bez frustracji, napięcia, czasem gniewu – i nie trzeba się za to obwiniać.
Zamiast próbować sprawić, by złość w ogóle się nie pojawiała, lepiej nauczyć się, jak być z nią w sposób, który nie rani.
Jak przyjmować ją – swoją i cudzą – z większym zrozumieniem, uważnością, ciekawością.
Sama złość nie jest problemem.
Problem pojawia się wtedy, gdy uczymy się ją tłumić, ignorować, wypierać – albo przeciwnie: wyrażać w sposób, który zagraża relacji.
Dlatego tak ważny jest pierwszy krok: zmiana perspektywy.
Zamiast pytać: „Jak to zatrzymać?”, może warto zapytać: „Co ta złość chce mi powiedzieć?”
W rodzinie można – i warto – wspólnie budować język, który nie ocenia złości, ale pozwala ją rozpoznać i nazwać.
Zamiast reagować automatycznie:
„Przestań się tak zachowywać!”
– można spróbować powiedzieć:
„Widzę, że coś cię bardzo zezłościło. Spróbujmy razem się temu przyjrzeć.”
Zamiast karać za emocję – warto pokazać, że każda emocja jest w porządku, choć nie każde zachowanie jest do przyjęcia.
Można powiedzieć:
„Masz prawo się złościć. Ale nie możesz uderzać.”
Albo:
„Widzę, że jesteś wściekły. Chcesz chwilę pobyć sam, zanim porozmawiamy?”
Dzieci uczą się emocji, obserwując nas.
Złoszczą się przy nas – i przy nas uczą się, co ta złość oznacza, co wolno z nią zrobić, czego nie wypada, a co jest całkowicie w porządku.
Dlatego tak ważne jest, byśmy nie tylko wymagali od dzieci opanowania, ale też pokazywali im, jak sami radzimy sobie z emocjami.
Nie chodzi o to, by być idealnym.
Chodzi o to, by być autentycznym – i odpowiedzialnym.
Można mówić o sobie, zamiast oskarżać:
„Czuję złość, bo jestem zmęczona i potrzebuję ciszy”
zamiast:
„Doprowadzasz mnie do szału!”
Można robić przerwy, dawać sobie i dziecku chwilę na ochłonięcie, na regulację.
A potem – wracać do rozmowy, kiedy emocje trochę opadną i łatwiej jest się usłyszeć.
Złość jest jak fala – może być gwałtowna, może zalewać, ale nie trwa wiecznie.
Najważniejsze to nie zostawiać siebie nawzajem samych w jej środku.
Jak może pomóc terapeuta?
Nie zawsze udaje się samodzielnie rozbroić napięcia, które narastają w rodzinie.
Czasem próbujemy wiele razy rozmawiać, tłumaczyć, zbliżyć się do siebie – ale każda kolejna próba kończy się podobnie: wybuchem albo milczeniem.
Złość przychodzi zbyt szybko, a słowa – jakby zawsze za późno.
I mimo dobrych chęci – trudno przerwać ten cykl.
W takich momentach pomocna może być perspektywa kogoś z zewnątrz.
Kogoś, kto nie jest uwikłany w rodzinne napięcia i role.
Terapeuta nie przychodzi po to, by ocenić, kto ma rację. Nie wskazuje winnych. Nie rozstrzyga, kto „robi źle”.
Jego zadaniem jest stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której rodzina może na siebie spojrzeć inaczej – łagodniej, z większym zrozumieniem.
Terapia rodzinna pozwala wydobyć to, co często w codzienności umyka między słowami – potrzeby, emocje, niesłyszalne komunikaty.
Pozwala zatrzymać się i zadać pytania, które w domu mogą budzić opór lub lęk.
Pytania o to, co się właściwie dzieje, gdy się złościmy.
Co stoi za tymi emocjami. Jakie reakcje są tylko wierzchołkiem – a jakie głębsze potrzeby zostały niezaspokojone.
W pracy z rodziną terapeuta:
– pomaga zrozumieć, co kryje się pod złością – jaką informację niesie, jakie uczucia ją poprzedzają,
– wspiera w uczeniu się innych, mniej raniących sposobów reagowania – takich, które nie tłumią emocji, ale też nie niszczą relacji,
– tworzy warunki, w których można się usłyszeć – nawet jeśli wcześniej było to niemożliwe z powodu zmęczenia, chaosu, braku przestrzeni,
– pomaga rozłożyć napięcie tak, by nikt nie musiał już krzyczeć, by być zauważonym.
Złość nie musi zniknąć, by w rodzinie było bezpiecznie.
Nie chodzi o to, by się nie złościć.
Chodzi o to, by złość nie była jedynym sposobem, w jaki próbujemy się nawzajem usłyszeć.
Na zakończenie
Złość nie musi być zagrożeniem.
Choć potrafi być intensywna, burzliwa, przytłaczająca – może też stać się początkiem rozmowy.
Zaproszeniem do zatrzymania się i spojrzenia na to, co do tej pory pozostawało w cieniu.
Zamiast traktować ją jako coś, co trzeba wyeliminować, możemy spróbować zrozumieć, co chce nam powiedzieć.
Bo złość – jak każda emocja – niesie ze sobą informację. O tym, co dla nas ważne, o tym, co zostało przekroczone, niezauważone, zignorowane.
W każdej rodzinie pojawiają się emocje.
Nie tylko te łatwe, ciepłe, przyjemne – ale też trudne, gwałtowne, czasem bolesne.
To nie emocje są problemem.
Problemem staje się to, że nie wiemy, co z nimi zrobić. Że próbujemy je tłumić, ukrywać, bagatelizować – zamiast je przyjąć i potraktować jak drogowskazy.
A przecież emocji – zwłaszcza w relacjach bliskich – można się uczyć.
Można uczyć się ich razem.
Można budować przestrzeń, w której nie trzeba bać się złości. W której jest na nią miejsce – tak jak jest miejsce na radość, tęsknotę czy zmęczenie.
Im więcej mamy odwagi, by zauważyć złość – swoją i cudzą – tym większy mamy wpływ.
Na to, jak reagujemy. Jak mówimy o sobie. Jak tworzymy bliskość, która nie opiera się na bezkonfliktowości, ale na autentyczności.
Złość, której nie trzeba się bać,
może być nie końcem, ale początkiem.
Początkiem zmiany.
Początkiem rozmowy.
Początkiem budowania relacji, która – nawet jeśli czasem boli – daje przestrzeń, by wracać do siebie znowu i znowu.
Bibliografia:
- Greenberg, L. S. (2015). Emocje ujawnione. Praca z emocjami w psychoterapii. Gdańsk: GWP.
- Siegel, D. J. (2012). Zintegrowany mózg, zintegrowane dziecko. Warszawa: Mamania.
- Plutchik, R. (2001). The Nature of Emotions. American Scientist, 89(4), 344–350.
Autorka:
Aleksandra Bilejczyk
psycholożka i psychoterapeutka