O wracaniu do siebie, gdy emocje już opadną – i o tym, że bliskość nie wymaga doskonałości.
Złość czasem przychodzi gwałtownie – pojawia się nagle, intensywnie, jak fala, której nie da się zatrzymać.
Ale równie często odchodzi równie szybko, zostawiając po sobie tylko ciszę i zmęczenie.
Nie zawsze po niej następuje rozmowa.
Nie zawsze przepraszamy.
Czasem po prostu wracamy do codzienności – jakby nic się nie wydarzyło – ale atmosfera między nami się nie rozjaśnia.
Coś wisi w powietrzu.
Pozostaje napięcie, które trudno uchwycić, ale które zmienia naszą bliskość.
Ktoś spuszcza wzrok. Ktoś unika dotyku. Ktoś nie wie, jak zacząć od nowa – więc nie zaczyna wcale.
Wiele osób mówi, że najtrudniejsze nie jest samo pokłócenie się.
Najtrudniejsze jest to, co przychodzi później – próba powrotu.
Nie wiadomo, jak zacząć, kto powinien pierwszy, czy w ogóle wypada jeszcze coś mówić.
I właśnie dlatego tak często zostajemy w tym zawieszeniu – nie dlatego, że nie chcemy bliskości, ale dlatego, że nie wiemy, jak do niej wrócić.
Złość ma swoją dynamikę – narasta, eskaluje, opada.
Czułość nie jest tak oczywista.
Ona nie pojawia się sama. Trzeba się na nią odważyć.
Czasem powrót do siebie nie wymaga wielkich słów ani długich rozmów.
Czasem nie chodzi o to, żeby wszystko wyjaśnić, zamknąć czy rozliczyć.
Wystarczy drobny gest – jedno spojrzenie, jedno słowo, jeden krok w stronę drugiej osoby.
To właśnie taki gest mówi najwięcej: jestem tu, jeszcze się nie wycofałam. Chciałabym, żebyśmy spróbowali być razem – znowu. Choć może jeszcze nie wiem, jak.

Co utrudnia powrót do siebie po konflikcie?
Złość bywa głośna, ekspresyjna, pełna napięcia.
Ale zaraz po niej często przychodzi coś znacznie cichszego – wstyd.
Nie zawsze najtrudniejsze jest wypowiedzenie słowa „przepraszam”.
Czasem o wiele trudniejsze bywa po prostu podejść z powrotem do drugiej osoby i być razem – tak zwyczajnie, jak wcześniej.
Po konflikcie zostaje nie tylko napięcie.
Zostają też pytania, których nie wypowiadamy na głos:
Czy mogę podejść? Czy nadal jestem mile widziana? Czy mnie nie odrzucisz?
To nie zawsze jest duma, która nie pozwala zrobić kroku.
Często to lęk.
Lęk, że już nie jesteśmy przyjmowani z tą samą czułością co wcześniej.
Zawstydzenie, poczucie winy, myśli: „przesadziłam”, „on mnie teraz nie zniesie” – wszystko to potrafi skutecznie powstrzymać bliskość, zanim jeszcze zdąży się pojawić.
Bywa też, że próbujemy coś naprawić – zbyt szybko i zbyt intensywnie.
Szukamy odpowiednich słów, chcemy, żeby „już było dobrze”, mówimy coś na zgodę – i czujemy, że to nie działa.
A przecież wcale nie musimy od razu niczego naprawiać.
Czasem wystarczy jeden, prosty sygnał: chciałabym, żeby między nami znowu było dobrze.
To może być początek.
Powrót do siebie bywa też utrudniony przez to, że każdy z nas inaczej przeżywa emocje i inaczej się reguluje.
Jedna osoba chce rozmawiać od razu – bo cisza ją rani.
Druga potrzebuje czasu, by ochłonąć i zebrać myśli.
To nie znaczy, że jednej osobie mniej zależy.
To znaczy tylko tyle, że inaczej sobie radzimy ze stresem.
Jeśli nie rozpoznamy tych różnic – łatwo o kolejne napięcia.
Zanim więc spróbujemy się do siebie zbliżyć, warto najpierw przyjąć i uszanować swoje sposoby bycia z emocjami.
Może trzeba będzie trochę poczekać.
A może – zebrać się na odwagę.
W obu przypadkach chodzi o to samo: znaleźć drogę, która pomoże wrócić – nie na siłę, ale naprawdę.
Co może pomóc wracać do siebie?
Powrót do siebie nie zawsze zaczyna się od wielkiej rozmowy.
Czasem zaczyna się od czegoś małego – od tego, że ktoś nalał herbaty, zapytał: „Idziesz ze mną na spacer?”, albo po prostu usiadł obok, bez słów.
Nie musimy od razu wszystkiego wyjaśniać, rozmawiać do końca, przegadać każdej emocji.
Czasem ważniejsze od słów jest to, żeby pokazać: jestem tu. Nie odchodzę. Chcę, żebyśmy znowu byli blisko.
Nie warto czekać na idealny moment – aż emocje całkiem opadną, aż znajdziemy idealne słowa, aż sytuacja sama się ułoży.
Lepiej dać mały sygnał – i zobaczyć, co się wydarzy.
Czułość często wraca w zwyczajnych rzeczach.
W tym, że przywracamy codzienność: ktoś robi śniadanie, ktoś zaprasza do wspólnej gry, ktoś mówi „chodź”.
To nie są wielkie gesty. Ale potrafią być bardzo ważne.
Nie zawsze „przepraszam” jest początkiem powrotu.
Czasem to spojrzenie, wspólny czas, żart – coś, co mówi: nie chcę, żebyśmy się od siebie oddalili.
Ważne też, by nie czekać, aż druga osoba zrobi pierwszy krok.
Czasem wszyscy czekają – i nikomu nie przychodzi do głowy, że właśnie teraz można spróbować zacząć od nowa.
Czego unikać?
Wracanie do siebie po konflikcie to nie tylko bliskość – to też ryzyko, że znów coś pójdzie nie tak. I właśnie ten lęk sprawia, że czasem reagujemy zbyt szybko albo zbyt gwałtownie.
Jednym z najczęstszych błędów jest nacisk na natychmiastowe pogodzenie się.
„Daj już spokój.”
„Przecież nic się nie stało.”
„Trzeba było się tak nie złościć.”
Choć mogą brzmieć jak próba uspokojenia sytuacji, w rzeczywistości nie przynoszą ulgi – raczej zamykają przestrzeń do prawdziwego spotkania. Mówią: nie chcę widzieć twoich emocji, chcę mieć już spokój.
Czasem próbujemy poradzić sobie z napięciem, udając, że nic się nie wydarzyło. Codzienność wraca na swoje tory, ale coś między nami pozostaje niedomknięte. Niedopowiedziane. Nienazwane.
Ta pustka, choć niewidoczna, potrafi oddzielać bardziej niż sama kłótnia.
Zdarza się też, że próbujemy „wrócić do siebie” przez tłumaczenie.
Zamiast mówić o tym, co czujemy, zaczynamy przekonywać drugą osobę. Pokazujemy swoją rację, wyjaśniamy, dlaczego mieliśmy prawo do swojej reakcji.
Ale bliskość nie potrzebuje racji. Potrzebuje usłyszenia.
Jednym z trudniejszych momentów bywa też milczenie, które nie jest ciszą regulacyjną, ale formą kary.
Wycofanie, brak kontaktu wzrokowego, nieodzywanie się – to nie są neutralne strategie.
Dla drugiej osoby, zwłaszcza dla dziecka, oznaczają raczej: nie chcę cię teraz w swoim świecie.
To boli.
Dlatego nawet jeśli jesteśmy jeszcze rozżaleni – lepiej spróbować nazwać to, co się z nami dzieje, niż budować mur z milczenia.
Jak wracają do siebie dzieci i dorośli?
Dzieci i dorośli inaczej wracają do siebie po trudnych emocjach. I często nie rozpoznają nawzajem swoich sygnałów.
Dzieci najczęściej nie wracają słowami. Nie przychodzą powiedzieć: „Przepraszam, że krzyczałam. To było dla mnie za trudne.”
Zamiast tego – przynoszą zabawkę, siadają blisko, zaczynają mówić o czymś zupełnie niezwiązanym z wcześniejszym napięciem.
To ich sposób na powiedzenie: nie umiem użyć słów, ale bardzo chcę być z tobą znowu blisko.
Dorośli często czekają na rozmowę.
Na wyraźny komunikat.
Na to, że dziecko „odrobi” napięcie w sposób zrozumiały dla dorosłego.
A tymczasem dziecko już wraca. Tylko inaczej.
Z kolei dorośli wracają zazwyczaj przez gesty, które są dla nich znajome i oswojone – zrobienie herbaty, zaproszenie do wspólnego stołu, do obejrzenia filmu.
Czasem wracają przez rutynę – odrabianie lekcji z dzieckiem, umycie naczyń, wyjście na zakupy.
Zwyczajność staje się wtedy mostem. Nie wymaga wielkich słów. Wystarczy, że mówi: jesteśmy razem mimo wszystkiego.
Ważne jest, żeby pamiętać, że każdy ma swój rytm wracania do relacji.
Jedna osoba może potrzebować ciszy i czasu. Druga – potwierdzenia i kontaktu.
Zanim się do siebie zbliżymy, warto zrobić przestrzeń na to, by zapytać: jak to jest u ciebie? Co ci pomaga wracać po trudnych emocjach?
Bo wracanie do siebie nie zawsze wygląda symetrycznie. Ale jeśli obie strony chcą dać sobie szansę na bliskość – to często wystarczy niewiele.
Obecność, która nie wypomina.
Gest, który nie zmusza.
Relacja, która nie musi być rozliczona, żeby mogła się na nowo wydarzyć.
Jak może pomóc terapeuta?
Nie zawsze potrafimy wrócić do siebie sami.
Nie dlatego, że nam nie zależy. Ale dlatego, że napięcie bywa zbyt silne, a znane od lat schematy – zbyt powtarzalne.
Zanim zdążymy inaczej zareagować, już jesteśmy w znajomym układzie: jedna osoba się wycofuje, druga się złości, ktoś próbuje rozmawiać, zanim druga strona zdąży ochłonąć.
W takich momentach może pomóc ktoś z zewnątrz.
Rolą terapeuty nie jest rozstrzyganie sporów ani wskazywanie winnych.
Nie mówi, kto ma rację i kto powinien pierwszy przeprosić.
Zamiast tego tworzy przestrzeń, w której można spojrzeć na siebie inaczej – mniej zbrojnie, z większą ciekawością, z mniejszym lękiem, że każde słowo coś uruchomi.
Pomaga zauważyć, co nas zatrzymuje – i co sprawia, że mimo prób tak trudno się nawzajem usłyszeć.
Uczy, jak mówić o sobie, nie raniąc.
Jak wracać do relacji po konflikcie, nie udając, że nic się nie wydarzyło.
Czasem już jedno wspólne spotkanie pozwala nazwać coś, co od dawna było obecne, ale nigdy nie zostało wypowiedziane.
Innym razem to początek dłuższego procesu, w którym uczymy się być ze sobą na nowo – w złości, w napięciu, ale też w bliskości.
Terapia nie sprawia, że przestajemy się kłócić.
Ale może sprawić, że łatwiej do siebie wracamy – z większym zrozumieniem, z mniejszym napięciem, z większą nadzieją.
Bo relacja to nie tylko trud.
To także miejsce, w którym można się spotkać – mimo wszystkiego.
Na zakończenie
Czułość po złości nie jest nagrodą.
Nie trzeba na nią zasługiwać. Nie trzeba być idealnym, spokojnym, bezbłędnym, żeby znów usiąść obok.
Złość nie musi oznaczać końca relacji.
Czasem to tylko trudny rozdział – po którym można napisać kolejny. Inny.
Wracanie do siebie nie ma w sobie nic z magii.
To raczej codzienna odwaga – zawarta w drobnych gestach, w spojrzeniu, w słowie: chciałabym, żebyśmy znowu byli blisko.
Nie chodzi o to, żeby wszystko było perfekcyjne.
Wystarczy, że będzie prawdziwe.
Bliskość nie polega na tym, że się nie złościmy.
Tylko na tym, że nawet po złości chcemy nadal być razem.
Bibliografia:
• Greenberg, L. S. (2015). Emocje ujawnione. Praca z emocjami w psychoterapii. Gdańsk: GWP.
• Siegel, D. J., & Hartzell, M. (2012). Zintegrowany mózg, zintegrowane dziecko. Warszawa: Mamania.
• Perry, B. D., & Szalavitz, M. (2022). Co się stało z dzieckiem? Poznań: Media Rodzina.
• Faber, A., & Mazlish, E. (2020). Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły. Poznań: Media Rodzina.
Autorka:
Aleksandra Bilejczyk
psycholożka i psychoterapeutka