Zaburzenia więzi u dorosłych – gdy dzieciństwo wciąż wpływa na nasze relacje.

O tym, jak dorosłość niesie echo dziecięcych braków – i jak możesz odzyskać siebie

Dlaczego ktoś, kto sprawia wrażenie pewnego siebie i niezależnego, nie potrafi zostać w bliskim związku na dłużej?
Dlaczego inna osoba, choć otacza się ludźmi, wewnętrznie czuje się zupełnie sama?
Dlaczego niektórzy z nas tak bardzo boją się przywiązać – albo przeciwnie, kurczowo trzymają się każdej relacji, nawet tej, która ich rani?

Z boku często wygląda to jak np. zaburzenie osobowości: chłód emocjonalny, nadmierna zależność, trudność z zaangażowaniem, potrzeba kontroli. W relacjach z takimi osobami padają słowa: „ktoś nie potrafi kochać”, „ktoś ciągle czegoś chce”, „jest zbyt intensywny albo zbyt wycofany”. Łatwo zaszufladkować – trudniej dostrzec, że pod tymi zachowaniami może kryć się coś znacznie głębszego.

Czasem to, co odbierane jest jako niezależność, to w rzeczywistości lęk przed zależnością.
Czasem potrzeba ciągłych zapewnień nie jest „uzależnieniem od atencji”, ale echem dzieciństwa, w którym nie było jasne czy czyjeś uczucia zostaną odwzajemnione.
Czasem brak próśb nie świadczy o sile, ale o przekonaniu, że prosić nie warto – bo i tak nikt nie zareaguje. Pod spodem są niewypowiedziane historie. Dzieciństwo, w którym zabrakło bezpiecznej więzi. Dni i noce spędzone w emocjonalnej samotności – nawet w obecności dorosłych. Niewidzialność. Przystosowanie. Ciche obietnice złożone samemu sobie: już nigdy nie będę zależnynie potrzebuję nikogobędę zawsze silna.

A przecież relacja z opiekunem to coś więcej niż fizyczna obecność. To nie tylko to, że ktoś był, ale jak był. Czy widział emocje? Czy reagował z łagodnością? Czy pozwalał być dzieckiem? To właśnie na tej podstawie uczymy się później, że bliskość może być bezpieczna. Że można ufać. Że nie trzeba zasługiwać.

Gdy zabraknie takiego doświadczenia, dorosłość staje się pełna napięcia. Relacje nie są miejscem odpoczynku, lecz przestrzenią czujności. Serce bije szybciej, gdy ktoś jest za blisko – albo za daleko. Pojawia się lęk, poczucie winy, automatyczne mechanizmy, które miały nas chronić… i które wciąż próbują to robić, choć jesteśmy już dorośli.

Ten tekst jest o tych mechanizmach. O tym, jak zaburzenia więzi wpływają na nasze dorosłe relacje – nawet jeśli dawno zapomnieliśmy, że kiedyś czegoś nam zabrakło. I o tym, że nigdy nie jest za późno, by uczyć się więzi od nowa. Powoli. Bez presji. W swoim tempie.

Czym jest bezpieczna więź?

Bezpieczna relacja nie jest czymś, co można zobaczyć gołym okiem. Nie widać jej na zdjęciach z dzieciństwa ani w wynikach z matematyki. A jednak to ona decyduje o tym, czy w dorosłości umiemy kochać, ufać, stawiać granice, przyjmować troskę.

Z psychologicznego punktu widzenia więź to trwała relacja między dzieckiem a opiekunem, która daje poczucie bezpieczeństwa, pozwala regulować emocje i uczy, że świat – a szczególnie drugi człowiek – może być przewidywalny i dostępny.
Neurobiologicznie to tysiące powtórzeń: uspokajającego głosu, dotyku, dostrojenia. To reakcje chemiczne w mózgu – oksytocyna, kortyzol, dopamina – które zapisują się w naszym układzie nerwowym jako „tak, mogę się oprzeć”, „tak, jestem ważny”, „nie jestem sam”.

Bezpieczna więź nie wymaga idealnych rodziców. Wymaga opiekuna, który jest wystarczająco dobry. Takiego, który nie zawsze reaguje natychmiast, ale stara się. Który widzi, słyszy, czasem się myli, ale wraca. Który przytrzyma, kiedy dziecko się boi. Który nazwie uczucia, kiedy świat staje się za trudny.

To właśnie w tej relacji dziecko uczy się, że emocje można mieć i można z nimi być. Że potrzeby nie są czymś wstydliwym. Że drugi człowiek może pomóc się uspokoić, ale też – że ja sam potrafię się z czasem regulować. Że relacja nie musi oznaczać zagrożenia.

Jeśli miałeś takie doświadczenia – nawet nie zawsze idealne, ale wystarczająco dobre – być może dzisiaj łatwiej Ci nawiązywać więzi. Potrafisz czuć się sobą w obecności drugiego człowieka. Nie boisz się mówić „potrzebuję” albo „mam dość”. Umiesz być blisko i być sam – bez skrajnego napięcia. Nie musisz udowadniać swojej wartości.
Ale jeśli tego zabrakło… to bardzo możliwe, że bliskość jest dla Ciebie trudna. Że długo nie potrafisz nikogo do siebie dopuścić. Albo dopuszczasz za bardzo – tak, że znikasz. Że boisz się być zależny. Że czujesz, że jesteś za dużo albo za mało. Że nie wiesz, jak to jest czuć się naprawdę bezpiecznie przy kimś – ani przy sobie.

I nie chodzi tu o dramatyczne wydarzenia. Nie zawsze potrzebna jest przemoc czy porzucenie. Czasem wystarczy chroniczne niezauważenie. Milimetr po milimetrze, dzień po dniu – dziecko, które nie zostało przyjęte w swojej wrażliwości, uczy się, że z nią jest coś nie tak.

Bo to nie chodzi o idealne dzieciństwo. Chodzi o wystarczająco dobre doświadczenie bycia widzianym.

Gdy więzi zabrakło – jak wygląda dorosłość

Brak bezpiecznej więzi w dzieciństwie nie znika z chwilą osiągnięcia pełnoletniości. On wciąż żyje – tyle że przeniesiony w dorosłe ciało, w dorosłe relacje, w sposób przeżywania bliskości, oddalenia, własnych potrzeb.

Niektórzy dorośli panicznie boją się bliskości. Uciekają, zanim relacja stanie się poważna. Przestają odpisywać, gdy zaczyna robić się emocjonalnie. Wybierają ludzi niedostępnych – takich, z którymi nie trzeba się naprawdę związać.
Inni – odwrotnie – bardzo szybko się przywiązują. Czują, że nie mogą być sami. Potrzebują natychmiastowej odpowiedzi na wiadomość, potwierdzenia, że są ważni. Często wchodzą w relacje, w których się zatracają, byle nie poczuć pustki.

Są osoby, które nie potrafią ufać. Nawet jeśli ktoś jest życzliwy, one podejrzewają, że to tylko pozory. Że to się kiedyś skończy. Że zaraz wyjdzie prawda. Dlatego nie mówią o sobie zbyt wiele, nie pokazują słabości, nie proszą o pomoc.
Są też tacy, którzy desperacko próbują „zasłużyć” na relację – starając się, spełniając oczekiwania, rezygnując z siebie. Potem czują się nieważni, przeoczeni, zawiedzeni. Ale przecież „nie można mieć za dużo potrzeb”.

Niektóre osoby potrzebują kontroli – planują wszystko, analizują każdą wiadomość, chcą wiedzieć, gdzie jest druga osoba i z kim. Inne rezygnują z kontroli zupełnie – tak bardzo boją się konfliktu czy odrzucenia, że wolą się wycofać, zanim coś się wydarzy.

To nie są „wady charakteru”. To strategie. Mechanizmy obronne. Kiedyś – w dzieciństwie – naprawdę były potrzebne.

Bo jeśli twoje potrzeby były ignorowane albo wyszydzane, to nauczyłeś się ich nie mieć, albo ukrywać.
Jeśli twoje emocje nie spotykały się z odpowiedzią, nauczyłaś się je tłumić – albo eksponować je bardzo głośno, żeby wreszcie ktoś je zauważył.
Jeśli nie wiedziałeś, kiedy opiekun będzie dostępny – nauczyłeś się być czujny. A czujność dziś nazywa się nieufnością.
Jeśli czułaś, że jesteś „za dużo” – nauczyłaś się kurczyć, dostosowywać, wchodzić w rolę tej, która „nigdy nie sprawia kłopotu”.

Może w dzieciństwie byłaś dzieckiem „samowystarczalnym”, „grzecznym”, „niewymagającym” – bo nie miałaś wyjścia. A może słyszałeś: „weź się w garść”, „czego znowu chcesz”, „przestań się mazgaić”. Może nikt nie interesował się, jak się czujesz, bo wszyscy byli zajęci własnym cierpieniem. Więc nauczyłeś się jak nie czuć. Albo czuć tylko wtedy, gdy jesteś sam.

Dorosłość nie unieważnia tego zapisu. On wciąż działa – często nieświadomie. Dlatego osoby z zaburzonymi więziami często mówią:
– Nie wiem, dlaczego tak reaguję, przecież wszystko jest w porządku.
– Czuję, że coś jest nie tak ze mną.
– Zawsze niszczę dobre rzeczy.
– Ciągle jestem w relacjach, w których mnie nie ma.

Ale to nie jest „coś nie tak z Tobą”. To coś takiego, co kiedyś Cię uratowało – a teraz już nie musi. Tyle że nikt Ci jeszcze nie pokazał, jak można inaczej.

Style przywiązania – jak działają w dorosłym życiu

Styl przywiązania to sposób, w jaki tworzymy i przeżywamy relacje. Nie jest wyborem – to wynik wczesnych doświadczeń z opiekunami. Tego, jak nasze potrzeby były zauważane, jak reagowano na nasze emocje, jak często czuliśmy się bezpieczni.

Wyróżniamy cztery główne style przywiązania. Każdy z nich można rozpoznać po tym, co dzieje się w nas i między nami – zwłaszcza wtedy, gdy pojawiają się emocje: bliskość, rozczarowanie, lęk, potrzeba.

STYL BEZPIECZNY

Osoby z bezpiecznym stylem przywiązania potrafią być blisko – i jednocześnie nie tracą siebie.
– Czują się komfortowo zarówno w bliskości, jak i w niezależności.
– Umieją mówić o potrzebach i emocjach bez wstydu.
– W relacji dają i przyjmują – są elastyczne.

W partnerstwie są stabilni, nie uciekają od konfliktów, potrafią naprawiać relację.
Jako rodzice potrafią dostosować się do potrzeb dziecka, ale nie znikają w nich.
W codzienności potrafią prosić, być, przyjmować, odmawiać – bez lęku przed odrzuceniem.

To styl, który może rozwinąć się także w dorosłości – dzięki terapii, wspierającym relacjom, uważności. To dobra wiadomość.

STYL LĘKOWO-AMBIWALENTNY

To osoby, które bardzo potrzebują bliskości, ale jednocześnie boją się jej utraty.
– Często sprawdzają czy są nadal kochane.
– Odczytują drobne zmiany tonu lub zachowania jako sygnał zagrożenia.
– W relacji bywają intensywne emocjonalnie i potrzebują częstego potwierdzania więzi.

W partnerstwie bywają zazdrosne, lękliwe, czasem zaborcze – ale głęboko w środku czują się niepewne.
Jako rodzice mogą mieć trudność z oddzieleniem się od dziecka, nadmiernie się martwią lub oczekują bliskości, która nie zawsze odpowiada na potrzeby dziecka.
W codzienności często są rozdarte – chcą być kochane, ale nie wierzą, że są wystarczające.

Co może uruchomić ten styl? Cichy telefon partnera. Brak odpowiedzi na wiadomość. Odmowa. Drobne zmiany – które dla tej osoby oznaczają: „zaraz mnie zostawisz”.

Niepokojący sygnał? Kiedy myślisz: „muszę coś zrobić, żeby mnie nie zostawił/a” – nawet jeśli nic takiego się nie wydarzyło.

STYL UNIKAJĄCY

Osoby z tym stylem nauczyły się, że bliskość oznacza ryzyko – więc lepiej jej unikać.
– Czują się niezależne, samowystarczalne, nie lubią mówić o emocjach.
– Gdy relacja staje się zbyt bliska – wycofują się.
– Rzadko proszą o pomoc, nie ufają.

W partnerstwie często unikają głębszego zaangażowania, łatwo przerywają relacje, nie mówią o swoich uczuciach.
Jako rodzice mogą być „poprawni”, ale nieczytelni emocjonalnie. Trudno im reagować na emocje dziecka, bo sami ich unikają.
W codzienności są logiczni, konkretni – ale często samotni, nawet jeśli wokół są ludzie.

Co uruchamia ten styl? Gdy ktoś chce „za dużo”: zbliża się, zadaje emocjonalne pytania, mówi „tęsknię” – osoba z tym stylem może poczuć się osaczona.

Niepokojący sygnał? Kiedy po miłym wieczorze czujesz: „to było za dużo – muszę się zdystansować”.

STYL ZDEZORGANIZOWANY (LĘKOWO-UNIKAJĄCY)

To styl, w którym bliskość kojarzy się jednocześnie z pragnieniem i z zagrożeniem.
– Reakcje są silne, zmienne, pełne sprzeczności.
– Osoby z tym stylem mogą testować relację, prowokować, wycofywać się – a potem wracać.
– To styl typowy dla osób, które w dzieciństwie doświadczały przemocy lub emocjonalnego chaosu.

W partnerstwie bywają impulsywne, reagują bardzo silnie, nie wiedzą, czego chcą – pragną bliskości, a potem się jej boją.

Jako rodzice mogą działać w emocjonalnym chaosie – między nadmiernym lękiem a brakiem reakcji.
W codzienności często czują się, jakby same dla siebie były zagrożeniem.

Co uruchamia ten styl? Każda większa emocja – lęk, złość, porzucenie. Osoby w tym stylu mogą same nie rozumieć, co czują, a ich zachowania bywają trudne także dla nich.

Niepokojący sygnał? Kiedy po chwili bliskości pojawia się nagły impuls: „muszę wszystko zakończyć”, albo: „muszę sprawdzić, czy mnie kocha, nawet jeśli go ranię”.

Czy styl przywiązania się dziedziczy?

Nie w genach – ale w doświadczeniu. Dziecko uczy się relacji, patrząc, czuć i przeżywając.
To, jak mówisz do dziecka, jak reagujesz na jego emocje, jak przyjmujesz jego zależność – to wszystko staje się „mapą bliskości”.

Dobra wiadomość? Styl przywiązania można zmieniać.
– Jeśli rozpoznajesz u siebie któryś z trudniejszych wzorców – nie oznacza to, że jesteś „trudny” lub „nienaprawialna”.
– To oznacza, że masz coś, czym możesz się zająć – z czułością i uważnością.

 Co może Cię zaniepokoić – i być znakiem, że warto poszukać pomocy?

  • Gdy relacje zawsze kończą się w podobny sposób.
  • Gdy masz trudność, by być naprawdę sobą przy drugiej osobie.
  • Gdy czujesz, że zawsze jesteś „za bardzo” albo „za mało”.
  • Gdy boisz się, że jeśli powiesz, co czujesz – zostaniesz odrzucony.
  • Gdy bliskość to dla Ciebie nie odpoczynek, tylko wysiłek.

Nie musisz tego wszystkiego rozumieć sam. Nie musisz wiedzieć, co z tym zrobić. Ale możesz zrobić pierwszy krok – i przyjrzeć się temu, co nosisz od lat.

Droga do zmiany

Więź to nie teoria – to coś, co się czuje. Albo nie.
Dlatego nie wystarczy o niej przeczytać, zrozumieć, „wiedzieć lepiej”. Styl przywiązania to zapisane w ciele i emocjach doświadczenie, którego nie da się zmienić jedną decyzją. Potrzebujemy nowych, bezpiecznych relacji, żeby przekonstruować to, co kiedyś było chaosem, lękiem, samotnością.

Terapia może być właśnie takim miejscem.
Nie po to, by „ulepszać siebie”. Nie po to, by wyeliminować „wady”. Ale po to, by w warunkach bezpiecznej, nieoceniającej relacji odkrywać siebie na nowo. Próbować być w kontakcie. Uczyć się, jak mówić o tym, co trudne. Jak czuć i nie zostać z tym samemu. Jak zaufać. Jak nie uciekać, gdy pojawia się bliskość.

To nie dzieje się szybko.
Bo praca nad więzią to nie korekta, to odbudowa.
To tak, jakby ktoś całe życie mówił językiem przetrwania – i teraz próbuje nauczyć się języka więzi. To wymaga czasu. Prób i błędów. Milczenia. Powrotów. Nieraz złości, nieraz wstydu. Ale można się tego nauczyć.

Nawet jeśli nie znaliśmy języka więzi w dzieciństwie, możemy się go nauczyć – słowo po słowie, krok po kroku.

Relacja terapeutyczna działa nie tylko przez rozmowę. Działa przez obecność. Przez trwanie. Przez to, że terapeuta nie znika. Nie ocenia. Nie wycofuje się, gdy pojawiają się emocje.
To tzw. doświadczenie korektywne – coś, czego wcześniej nie było: dorosły, który reaguje. Widzi. Jest.

Doświadczenie korektywne w relacji terapeutycznej to sytuacja, w której doznaje się nowego, emocjonalnie znaczącego przeżycia w kontakcie z terapeutą – w terapii poznawczo-behawioralnej (CBT) odnosi się do zmiany przekonań i wzorców interpersonalnych dzięki nowym doświadczeniom w relacji, w terapii schematów polega na naprawczym zaspokojeniu niezaspokojonych potrzeb emocjonalnych w bezpiecznej relacji (limitowane rodzicielstwo), a w podejściu psychodynamicznym stanowi proces przekształcania wczesnych, nieadaptacyjnych wzorców relacyjnych poprzez świadome i nieświadome przeżycia w relacji przeniesieniowej.


To właśnie w tym kontakcie po raz pierwszy można doświadczyć, że ktoś wytrzymuje nas z emocjami, że nie trzeba 'zasługiwać’ ani 'udawać siły’, że można być z kimś bez lęku przed odrzuceniem.

Dla wielu osób to doświadczenie staje się punktem zwrotnym. Nie dlatego, że coś magicznie znika – ale dlatego, że coś wreszcie zostaje przyjęte.

I tak, nawet jeśli przez 20, 30, 50 lat nie wiedziałaś, jak to jest być w bezpiecznej więzi – to nie znaczy, że już się nie nauczysz. Twój system nerwowy nadal potrafi się zmieniać. Twoje serce nadal może się uczyć.
W swoim tempie. Na własnych warunkach. Bez przymusu.

Na zakończenie

Jeśli odnajdujesz w tym tekście kawałki siebie – to nie znaczy, że coś z Tobą jest nie tak.
Że jesteś za trudny do kochania, zbyt emocjonalna albo zbyt zamknięty. To może znaczyć tylko tyle: że kiedyś musiałeś sobie poradzić z czymś, do czego nie byłeś przygotowany. Że coś ważnego – więź, wsparcie, odpowiedź – nie wydarzyło się wtedy, gdy było najbardziej potrzebne.

Ale dziś jesteś dorosła, dorosły. Dziś możesz inaczej. Nie sama, sam – ale też nie bezsilnie.

Możesz przyjrzeć się sobie z troską. Zobaczyć, jak wygląda Twój sposób bycia w relacjach. Czy dajesz sobie prawo do potrzeb? Czy boisz się, że ktoś zniknie? Czy czujesz się sobą, gdy jesteś z kimś blisko?

Jeśli coś Cię w tym niepokoi – możesz z kimś o tym porozmawiać.
Terapia nie cofnie dzieciństwa. Ale może dać Ci nowe doświadczenie: że relacja może być bezpieczna. Że nie trzeba walczyć ani się ukrywać. Że można być – po prostu.

To nie jest łatwe. I nie dzieje się od razu.
Ale z czasem możesz poczuć, że masz większy wpływ na to, jak wyglądają Twoje relacje. Że mniej się boisz. Że umiesz odpocząć w bliskości. Że nie musisz już ciągle analizować, kontrolować, testować, uciekać.

Zastanów się: czy chciałbyś tak żyć?

Jeśli tak – jesteśmy tu i wiemy jak z tym pracować.
W Mental Path tworzymy przestrzeń, w której można się temu wszystkiemu przyjrzeć. Bez presji. Bez ocen. W swoim tempie.

Aleksandra Bilejczyk
psycholog, psychoterapeutka
Mental Path Warszawa

Ostatnie artykuły: